sobota, 19 kwietnia 2014

Nomada


Wędruję. Poszukuję. Odkrywam.

Bawię się słowami, jak gdyby używanie ich nie niosło za sobą żadnych konsekwencji, jakby to zupełnie nic nie kosztowało, a przecież to gówno prawda! 
Kreujemy się na gwiazdy. Zapominamy, że spłoniemy szybciej, niż ktokolwiek dojrzy nasze światło. 
Dbamy o higienę relacji z innymi ludźmi. Po kiego chuja ja się grzecznie pytam.
Tworzymy własny świat, na własne jebane wyobrażenie, tylko po to, żeby jakiś patafian z dyplomem jakiejś podrzędnej uczelni, powiedział nam, że jesteśmy tak na prawdę chuja warci, że nie nadajemy się do "współżycia" w tym środowisku, że odstajemy, że trzeba nas zamknąć.
Ja się pytam, jakim kurwa jego zajebana mać prawem?! 
Czy to nie my decydujemy o tym co "normalne", a co nie? Czy to nie my jesteśmy "PANAMI SWOJEGO LOSU"? Szukamy czegoś, tak na prawdę nie mając bladego pojęcia czego. Nawet nie wiemy, jak to wygląda, z czym to się "je" i czy będzie nam to w ogóle potrzebne.
Boimy się żyć, oddychać, zatracić w chwili. No bo przecież jakiś inny "popierdoleniec" powie nam, że jesteśmy "popierdoleni"
To co dzieje się dookoła mnie, wywołuje we mnie tak silną frustrację, irytację i pogardę dla ludzkości, że aż mi się krew w żyłach gotuje.
Rozszczepmy nasze dusze. Potnijmy nasze ciała. 

Wędrujmy. Poszukujmy. Odkrywajmy.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Bo wszystko jest schematem


Eryk bawił się wspomnieniami, jak starą lalką. Dotykał je, obracał, wywracał, podpalał, zakopywał, naprawiał. Bawił się nimi w swojej głowie, chociaż czasem sprawiał wrażenie, jak gdyby robił to fizycznie, namacalnie.
Eryk był specyficznym chłopcem. Miał zaledwie szesnaście lat. Bóg, ani geny, nie obdarzyły go wysokim wzrostem. Rówieśnicy żartowali z niego, byli gdzieś o głowę wyżsi. Nie dostało mu się też zbyt zbyt wiele wdzięku. Miał za to niesamowite oczy. Oczy, które przykuwały uwagę każdego. Zagnieździł się w nich smutek, żal, samotność, czasem można było dostrzec otępienie, niemniej, były to wciąż oczy dziecka. 
Chłopiec był niesamowicie nieśmiały, wręcz bał się ludzi, do tego stopnia, że jego "wspaniałomyślni" rodzice postanowili poddać go jakiejś "cudownej" terapii. Eryk był jednak dzieckiem o ogromnie rozwiniętej zdolności analizowania, dedukowania. Całkiem nieźle szło mu odczytywanie mowy ciała. Dlatego też, za każdym razem, gdy jego rodzice mówili mu, że to: "już ostatni raz", że "wszystko się zmieni", był w stanie z prawie stu procentową skutecznością i pewnością przewidzieć bieg wydarzeń.
Wspomnienia Eryka były, tak na prawdę, jego jedyną, acz ulubioną zabawką. To była jedyna rzecz i jedyny czas, który mógł nazwać całkowicie jego. Wtedy znikał. Zamykał się w małym świecie. Nie trwało to długo. Nigdy nie mógł nacieszyć się nimi dostatecznie. Zawsze pozostawał niedosyt.
-PORA WIDZEŃ!!- dobiegł jego mózgu głos. Obcy, żeński, brutalny niczym tępa żyletka wbijająca się w skórę. Jego wzrok nie rejestrował niczego oprócz wspomnień, był w swoim świecie. Nagle "czas zabawy" się skończył.
Krzyk. Ukłucie. Krew spływająca wolnym strumieniem po ramieniu. Tylko przez chwilę.
-Znowu zawijają mnie w ten śmieszny sweterek. I jak ja mam się teraz bawić?- pomyślał.
I tak w kółko. W końcu w szpitalu dla obłąkanych wszystko jest schematyczne, czyż nie?